Kampania prezydencka 2020 przebiegała w atmosferze paniki związanej z koronawirusem. W medialnym chaosie trudno jest do dzisiaj rozróżnić fakty od zwykłych bzdur dotyczących nie tylko choroby, ale całej sytuacji społeczno- politycznej. Niewątpliwie, jednak, na wyborach zyskać chciało wielu graczy, ale realnie to dwie frakcje polityczne (i stojące za nimi siły) wygrały ten wyścig. Mowa oczywiście o kandydatach związanych z partią władzy i największą partią opozycyjną. Można nawet uznać, iż II tura wyborów prezydenckich podzieliła społeczeństwo na dwa obozy światopoglądowe, co świadczy właśnie o sukcesie dwóch największych partii. Dlaczego? Ponieważ w świadomości ludzi pojawił się klarowny obraz dwóch głównych partii, przeciwstawnych bloków ideologicznych, co oznacza kolejne lata ich swobodnego funkcjonowania. Nie jest to tylko kwestia subiektywnego punktu widzenia, ale potencjał do zajmowania stałego miejsca w polskiej polityce i czerpanie środków z budżetu (za sprawą subwencji, diet itd.).
Kto natomiast jest największym przegranym w tych wyborach? Jeżeli zwrócimy uwagę na rosnącą inflację, powiększające się wydatki budżetowe i słabe perspektywy zwłaszcza dla młodych ludzi, to na takim ukształtowaniu się sceny politycznej tracą zwykli Polacy. Polityka rządu jest polityką prosocjalną, będąca nierentowną i mogącą doprowadzić do niewydolności całego systemu funkcjonowania państwa. W obliczu powiększającego się kryzysu demograficznego i wzmagania się skali nierentowności państwa, polskie społeczeństwo powinno drżeć z myślą o przyszłości. System emerytalny będzie miał coraz większe trudności z wypłacalnością, a jednocześnie ludzie pracy będą pozbawiani większej części dochodów z powodu konieczności utrzymania zepsutego systemu. Kolejnym newralgicznym punktem jest patologiczna służba zdrowia i rosnąca liczba osób, która będzie musiała korzystać z opieki zdrowotnej. Następnie pojawiają się branże wymagające typowej fizycznej pracy, produkcja, czy usługi. Wraz z rośnięciem obciążeń podatkowych i pogarszaniem się sytuacji bytowej liczba młodych emigrantów będzie rosnąć.
Jedynym realnym obecnie scenariuszem pozytywnym wydaje się oparcie gospodarki o pracę imigrantów zza wschodniej granicy (przy obniżonych kosztach pacy). W tym przypadku struktura kulturowa społeczeństwa ulegać będzie diametralnym zmianom. Jednakże nawet koncepcja wykorzystania taniej siły roboczej w Polsce jest zagrożona nieodpowiedzialną polityką rządu. Przykładem genialnych „przedsięwzięć” nowej, prawdziwie ludowej władzy są pomysły utworzenia państwowego holdingu spożywczego, co w krótkim okresie doprowadzić może do monopolizacji rynku przez firmę, świadczącej usługi tylko w mocno przeciętny sposób (wynika to z doświadczeń PRL-u). Kolejne programy socjalne, bony turystyczne, podwyżki emerytur i płacy minimalnej, dodruk pieniądza to prosta droga do niezbyt przyjemnej sytuacji podobnej (przy optymistycznym założeniu) do kryzysu zadłużenia w Grecji lub (przy negatywnym założeniu) do kryzysu humanitarnego w Wenezueli. Wiele zależy także od tła geopolitycznego i ruchów najważniejszych światowych graczy.
Dokąd zmierza więc Polska? Co nas czeka? To dobre pytanie, na które odpowiedzi nie znają nawet najzacniejsi wróżbici, jasnowidze (czarnowidze też), a także szereg mniejszych i większych prognostyków. Jednakże cieszmy się tym naszym „dobrobytem”, póki jest on jeszcze minimalnie odczuwalny.